Wg podróżnika i tenisisty Rafała Sitarza.
Pora na podsumowanie mistrzostw. Co to było, jak wyglądało, co się działo – dostałem sporo pytań i telefonów – bardzo miło. Interesujące połączenie gry w tenisa, chaosu i jazdy samochodem.
Mistrzostwa świata dziennikarzy 2025 „organizowane” (cudzysłów nieprzypadkowy) przez AITJ w chorwackim miasteczku Porec. Prawie na samej północy kraju więc z postojami i wykupieniem całego pliku winiet można dojechać realnie w 15 godzin samochodem.
Przyjechały jak zawsze liczne reprezentacje Włoch, Serbii, Słowenii, Węgier i kilka mniejszych. Z Polski był jeden gość. Najbardziej zawzięta ekipa była z Kazachstanu, bo lecieli z Astany do Istambułu, odpoczynek, lot do Belgradu i dalej autobusem do Porec lub Puli. W kategorii Open niestety żaden nie przeszedł pierwszej rundy, ale najbardziej uśmiechnięci.
Obiekt sportowy pierwsza klasa – 18 kortów do wyboru do koloru: cegła, hard, ścianki treningowe w wersji pro, sto metrów do zatoki. Dorzucić rakietą ciężko, ale piłką już można dosięgnąć wody. Na wypadek deszczu gąbki z odkurzaczami do ściągania kałuż z cegły. Padało? Przybiega ekipa i odciąga wodę z obiektu. Po dwóch godzinach można grać. Robi wrażenie.
Jechałem z nastawieniem na singla. Losowanie wyszło takie sobie, w mojej połówce nastąpiła kumulacja, natomiast dolna była słabsza. Biegania od początku dużo, ale poszło zdecydowanie dobrze i po dość nierówno granym półfinale szanse na wygranie były już znaczne, co udało się wykorzystać. Finał był już bardziej spokojny. Wiadomo, udać się nie musiało, bo jednak dochodzi w tej czy innej formie stres. W mikście granym z koleżanką z Serbii nie przebiliśmy się przez pierwszą rundę. W deblu pomimo kontuzji partnera także z Serbii doszliśmy po 3 setowym ćwierćfinale do półfinału i mimo starań polegliśmy 4/6 4/6. Ale przysłowiowy medal też jest.
Jak jesteśmy przy rzeczach przysłowiowych. Jak są w Polsce mistrzostwa to wiadomo kiedy kto gra, gdzie, co dalej. I wie człowiek, że w ogóle gra. Wydaje się to względnie oczywiste. Czy tak było na Chorwacji? No nieeeee.
Przyjeżdżam w sobotę wieczorem. Człapię na korty w niedzielę rano. Sprawdzam listy zawodników. Nie ma mnie. No to się przejechałem. Pomoczę nogi w zatoce i z powrotem do domu. Formularze, zgłoszenia, wielki świat. Wysyłasz, wypełniasz, poprawiasz mailami i ni ma człowieka na liście. Organizatorów było dwóch, zgubili, nie sprawdzili? Tego nie wie nikt. Obaj mocno starali się zniechęcić do przyjazdu, ale mówię – mam okazję to zagram. Znajduję pierwszego z nich – „nie ma Cię, bo nie wiem co”. Po dwóch zdaniach przyznaje „nie mówię po angielsku, będę mówił po czesku”. Odważnie jak na prowadzenie międzynarodowego turnieju. Spoko to gdzie drugi? „Dał mi papiery i pojechał na Słowację”. Na migi pokazuje mi żebym się dopisał do listy. Nie ma co drążyć.
Komunikacja jest genialna. One man band w postaci organizatora, sędziego i animatora mówi do nas w połączeniu chyba serbskiego, chorwackiego i słoweńskiego. Może czeski też się przewija. Dla mnie zbyt gruby rebus. Gdy trzeba zagrać singla to pół biedy. Gorzej jak gracie debla czy miksta i każda osoba otrzyma inną godzinę rozegrania tego samego spotkania, a nawet inny dzień. Jeden poszedł na obiad, drugi poszedł do baru, kolejny zostawił buty w hotelu. Dobrze, że się znamy to przez WhatsApp łapiemy ludzi rozproszonych po zatoce. Godzina opóźnienia i już na korcie. Staraliśmy się zamknąć w takim okienku czasowym.
Padło hasło „hotele”. Pół turnieju zarezerwowało pokoje rekomendowane przez organizację przez oficjalną stronę, ale jak przyjechali na miejsce to nikt nie był o tym poinformowany. To znaczy oni byli, ale hotele już nie. Zajeżdżają pod obiekt o 2 nad ranem – „sorry nie macie rezerwacji”. Zadowoleni nie byli. Sezon się kończy więc koniec końców pokoje dostali, ale tacy byli umiarkowanie rozmowni z rana. Wietrząc tego typu zamieszanie, zarezerwowałem na własną rękę i ominęła mnie ta sekcja atrakcji.
Dwa lata temu na wyspie Losijn w Akademi Ivana Ljubicic’a od półfinałów były piękne medale zrobione na tę okoliczność. Super robota. Teraz też miały być. A kuku. Zmyłka. Teraz wszyscy dostali pucharki po 2,5 euro – no może w hurcie były tańsze. Każdy z taką samą, krzywo przyklejoną tabliczką (ja mam dwa i mają takie same napisy). Serio każdy ma to samo. Normalnie za udział jak na koloniach. Chciałoby się powiedzieć czeski film.
Tak więc z uśmiechem podsumowując. Mistrzostwa świata wygrane – przyjemne doświadczenie dla amatora. Obiekt i lokalizacja piękna, wiadomo trudno w pełni skorzystać z uroków okolicy, gdy mecze są ciągle z tyłu głowy. Organizacja była wielką przygodą i niewiadomą, której doświadczało się co dnia.
Tradycyjnie dziękuję sponsorowi – serdeczne podziękowania dla Rafał Sitarz.
Thnx Filip Gorloff i Wojciech Stuchlik za regularną grę przez cały sezon.
Andrzej Rozum za naciągnięcie w tym sezonie z 50 rakiet, często w trybie ekspresowym.
I jak zawsze ekipie A.M. Tenis, Marek Harasimowicz bez której pomocy przez wiele lat nie miałbym możliwości trenować/grać.
Klub Tenisowy Olszynka Grochowska TKKF za ekstra miejsce do treningów w ostatnim czasie.
Kolegom i koleżankom z Stowarzyszenie Tenisowo-Narciarski Klub Dziennikarzy Media za turnieje i zachęcenie do udziału.
Wszystkim których nie wymieniłem.
Zabrzmiało prawie profesjonalnie.
Na fotce z Milan Boskovic (SRB) po meczu półfinałowym.
Pokaż mniej
— wdzięczny(a) w miejscu Zelena Laguna Beach, Porec.

Comments are closed